Piątek... Wiadomo, tygodnia początek. Koniec szkoły. Trzeba zawsze zmyć z siebie lub zrzucić wszystko to, co gromadziło się przez calutki tydzień - stres, zmęczenie, złość.
Z Saiką było podobnie: chciała sobie odpocząć w zacisznym miejscu. Mogła pójść ze swoimi koleżankami, jednak... nie chciało się jej czekać, bowiem skończyła lekcje 2 godziny wcześniej. Było to spowodowane nieobecnością nauczycielki od języka angielskiego, więc w sumie musiałaby czekać aż 3 godziny, bo i w normalne dni czeka zawsze na swoje znajome. Nie ma co marnować tak pięknego dnia, pomyślała sobie szybko.
Poszła do akademika i szybko się przebrała. Założyła strój kąpielowy, który przysłoniła cieniutką i króciutka sukienką. Wzięła niewielką torebkę, do której włożyła przeciętnych rozmiarów tablet, kilka kanapek, niewielki karton soku bananowego, ręcznik, wachlarz oraz krem do opalania. Już miała wychodzić gdy spojrzała się w lustro, by sprawdzić czy czegoś jej nie brakuje. Spoglądała tak przez jakieś 5-10 sekund, po czym chuchnęła na lustro i dorysowała palcem, to czego było jej brak w ekwipunku. Spojrzała jeszcze raz, teraz na dość zamgloną siebie, po czym chwyciła po spory słomiany kapelusz i wyszła ze swojego pokoju równym krokiem. Złapała pierwszy lepszy autobus i pojechała na skraj miasta, skąd szła dróżką przez las w dość nonszalancki sposób, bo ze słuchawkami w uszach. Szła w ślimaczym tempie, bo tu było mrowisko, tam jakiś ptaszek siedział na gałęzi, co powodowało iż Saika zdejmowała z uszu słuchawki i wsłuchiwała się w nową melodię. Jednak nawet w tym tempie, po 45 minutach po wyjściu z domu, była już na samym końcu klifu. Ponieważ ruszanie się nie leżało w jej naturze, wyjęła ręcznik i rozłożyła go na samym końcu klifu po czym usiadła tak, iż nogi wisiały wiele metrów nad plażą. Podniosła swój kapelusz i odchyliła się do tyłu opierając się na dłoniach, by poczuć wiatr we włosach i złapać nieco tchu.